TYMCZASOWO NIEDOSTĘPNETYMCZASOWO NIEDOSTĘPNE
1 2 3 4 5 6 7





  • ODWIEDZINY:
    aby zobaczyć dokładne
    statystyki, należy kliknąć na licznik

    Online:


.:: STANOWICKA PORCELANA ::.
Na południowy wschód od Strzegomia Conrad Walter w roku 1873 w dawnym foluszu strzegomskiego cechu sukienników w Stanowicach otworzył fabrykę porcelany – Striegauer Porzellanfabrik C.Walter & Co.

W roku 1898 zakład przekształcił się w spółkę akcyjną – Striegauer Porzellanfabrik C.Walter & Co. AG - 1899 – 1933. Nazwa pochodziła od siedziby firmy Sussmann, Walter & Co., która mieściła się w Strzegomiu przy ul. Wilhelmstrasse ( obecnie ul. Paderewskiego ). Dyrektorem jej do roku 1905 był Conrad Walter, później funkcję tą przejął Johannes Wolf, który zmarł już w 1906 roku a po nim aż do roku 1933, kiedy nastąpiła upadłość firmy – fabryką porcelany kierował Friedrich Wilhelm Flamm.

W roku 1900 fabryka wstąpiła do Związku Niemieckich Fabryk Porcelany z siedzibą w Berlinie. W roku 1907/1908 postawiono nowy budynek, gdzie mieścił się dział malarni i drukarni, a niektóre maszyny zostały przestawione na napęd elektryczny. W latach 1912/1913 rozszerzono zakład o budynek palarni z dwoma piecami, o nowy piec do wypalania glazury oraz pomieszczenia tokarni, rozszerzono również pod względem powierzchni jak i wyposażenia technicznego dział młynów do mielenia masy. Wszystkie pomieszczenia fabryki, podwórze i tarasy przejazdowe otrzymały oświetlenie elektryczne.

Na początku lat 20–tych XX wieku strzegomska fabryka otworzyła w Dreźnie malarnię porcelany, która ręcznie zdobiła wyroby motywami kwiatowymi, odznaczające się wysokim poziomem artystycznym.

 

W latach 1918-1933 głównym malarzem w strzegomskiej fabryce porcelany był Franz Grunwald, który to kierował całością prac w malarni kolorowej, kobaltowej, jak i drukarni.

Striegauer Anzeiger ( Strzegomski Kurier ) Nr 31 z poniedziałku 7 lutego 1927 roku donosi nam o wielkim pożarze, który wybuchł w godzinach popołudniowych 6 lutego na terenie Strzegomskiej Fabryki Porcelany. Pożar ten gasiło wiele jednostek straży pożarnej – ze Strzegomia i okolicznych miast, bardzo skuteczne w gaszeniu i zabezpieczaniu innych budynków okazały się przede wszystkim motorowe sikawki w liczbie pięciu sztuk, które pompowały wodę z blisko płynącego kanału młynowego.

Pożar zniszczył większą część fabryki z działami modeli i form. Dotknięte pożarem budynki odbudowano. W roku 1930 w fabryce porcelany pracowało 320 pracowników.

W latach 1930-1934 z powodu kryzysu światowego wynikły dla wielu przedsiębiorstw poważne kłopoty. Dotknęło to również Strzegomską Fabrykę Porcelany, która to popadła w ogromne długi. W połowie roku 1932 ostatni dyrektor Friedrich Flamm rozpoczął postępowanie upadłościowe a 27 stycznia 1933 Strzegomska Fabryka została przez niego zamknięta.

W październiku 1934 roku dawna fabryka porcelany, która to po bankructwie ze wszystkimi budynkami przeszła na własność Miejskiej Kasy Oszczędnościowej w Strzegomiu została nabyta przez Alfreda Galke, który w dawnych pomieszczeniach strzegomskiego browaru prowadził hurtownię artykułów aptecznych pod nazwą Janus & Co. – Striegau, która zajmowała się skupem i suszeniem ziół leczniczych na naturalnym podkładzie. Firma rozwijała się a jej składy znajdowały się we wszystkich częściach Strzegomia, lecz powierzchnia była ciągle niewystarczająca, tak więc Galke zakupił cały teren dawnej fabryki porcelany i postanowił przenieść swoją hurtownię do Stanowic, gdzie po dzień dzisiejszy, jak w dawnych latach skupuje i suszy się zioła lecznicze.

Zaczęły się intensywne prace adaptacyjne, zburzono wszystkie 5 pieców do wypału porcelany. Przebudowa trwała około jednego roku, wywieziono 50 wagonów załadowanych formami oraz gruzem po zburzonych piecach. Tak oto zakończyła się krótka, ale jakże burzliwa historia Strzegomskiej Fabryki Porcelany.

Z lokalnej gazety „ Striegauer Anzeiger ” z dnia 29 sierpnia 1915 dowiadujemy się o wycieczce Towarzystwa Przemysłowego i Związku Rzemieślników ze Strzegomia, która to na zaproszenie dyrektora Flamma miała okazję zwiedzić fabrykę porcelany. Otóż, jak pisze gazeta, uczestnicy wycieczki zgromadzili się w wiejskiej gospodzie w Stanowicach o godz. 15.00, gdzie zostali powitani i przyjęci przez dyrektora Flamma, zaraz po tym zaczęło się zwiedzanie fabryki porcelany, które to poprowadził sam Friedrich Flamm. W artykule tym opisano szczegółowo ówczesny proces produkcji porcelany.

Najpierw zostali uczestnicy wprowadzeni do tej części fabryki, gdzie sporządzało się masę z surowców. Na tzw. gniotowniku krążkowym mieliło się bardzo drobno szpat norweski, który służył jako topnik. Po tym został z dodatkiem wody w wielkich bębnach zmieszany z kaolinem, pochodzącym z Saksonii, już tam oczyszczony, który był właściwym surowcem porcelanowym i połączony z miałkim piaskiem kwarcowym z okolic Krzeszowa, są to tzw. składniki podstawowe, z których powstawała jednolita masa. Poprzez rury masa ta zostawała zasysana do innego pomieszczenia, gdzie była odwadniana w prasach filtrowych. Masa tworzyła teraz jednolitą, prawie jak skóra giętką i elastyczną płytę, która przed przerobem na naczynia porcelanowe musiała być mocno wymieszana rękami.

Do wyrobu kapsli, w których była wypalana porcelana używało się ognioodpornej białej i niebieskiej gliny, które to na innym dziale były mielone i przygotowywane do produkcji. Wyrób ognioodpornych glinianych kapsli musiał być bardzo staranny i były one jak w garncarni wykonywane na kole lub też prasowane. Na innym jeszcze dziale wykonywało się modele, których projekt musiał być najpierw wykonany w rysunku. Następnie do pracy przystępował modelarz. Z formy tzw. „ matki ” wykonywało się formy robocze, z których odlewało się formy z gipsu, stanowiące jej negatyw, wszystkie te prace musiały być wykonane niezwykle starannie, dokładnie i wymagały artystycznej ręki.

W tak zwanej tokarni, kobiety jak i mężczyźni z ogromną techniczną wprawą toczyli na horyzontalnych tokarkach, które albo za pomocą nóg albo przez siłę elektrycznych dynam były poruszane i przy pomocy rąk lub szablonów formowali jednakowe naczynia. Tak powstałe wyroby stawiano na deskach do suszenia. Forma gipsowa w krótkim czasie wciągała pozostałą jeszcze wilgoć, tak że wyroby mogły być łatwo wyjęte z formy albo z niej zdjęte.

Inne nieregularne naczynia, jak np. sosjerki, wylewane były z płynnej masy porcelanowej tzw. „ szlikru ” do form gipsowych. Jak tylko na brzegu naczynia osadziła się warstwa, która odpowiadała grubości ścianki wyrobu i utwardziła się, co pracownik po długiej praktyce łatwo rozpoznał, wtedy reszta płynnej pozostałej w środku masy - została odlana. Ucha, uchwyty czy inne detale, zostawały po ich uformowaniu doklejone do naczyń. Ewentualne powstałe nierówności były za pomocą mechanicznych środków usuwane. Po wysuszeniu na powietrzu uformowane naczynia były wypalane w trzech wielkich piecach.

W tym celu były one wkładane do wcześniej opisywanych, najczęściej okrągłych kapsli, ustawionych jedna na drugiej, przy czym górna kapsla była przykrywką dolnej, pod nią się znajdującej. Piec był tak skonstruowany, że ogień obejmował wszystkie wstawione kapsle. Na jeden wypał zużywano nie mniej niż 240 cetnarów ( ok. 11 ton ) węgla. Temperatura w tym czasie w piecu wynosiła 900`C.

Naczynia w kapslach zostawały wypalone i przez to stawały się utwardzone, były jednak ciągle porowate. Następnie zostały zanurzone w płynnej glazurze, która składała się głównie z tych samych surowców co masa porcelanowa. Po oczyszczeniu dolnego kantu naczynia z glazury, aby nie przywarło do kapsla, naczynia były ponownie w kapslach wkładane do pieca i po raz drugi były wypalane, jest to tzw. wypalanie „ na ostro ”, które miało miejsce w najgorętszych miejscach pieca, podczas gdy w tym samym czasie na mniej gorących miejscach następowało wypalanie na tzw. „ biskwit ”.

Przy temperaturze 1500` do 1600`C topiła się naniesiona i po części wsiąknięta w porowate naczynia glazura i stawała się po ostygnięciu podobna do szkła. Piec po wypaleniu musiał samoczynnie ostygnąć, po czym były wyjmowane kapsle z wypalonymi naczyniami. Na cieniutkie czarki ( kubki ) nakładało się przed wypaleniem pokrywki, aby przy tak cienkich ściankach się nie deformowały. Pokrywki po wypaleniu zdejmowano. Dobrze wypalone naczynia szlifowano na kantach, a w malarni czy drukarni nakładano kolorowe ozdoby, które zależnie od czasu i mody wyjątkowo się zmieniały.

Do naczyń zwykłych używano tzw. kalkomanii lub druku na płytach stalowych, podobnego do druku książkowego. Wzory ręcznie malowane, do których używano dość drogich farb, były nanoszone malutkimi specjalnie ukształtowanymi pędzelkami, podczas gdy małe wzorki – monogramy itp. – nanosiło się za pomocą stempli gumowych. Po wyschnięciu farby, naczynia wędrowały do szmelcarni, gdzie przy dość wysokiej temperaturze farba została wtopiona.

Szczególnie interesujące były dmuchawy, przy pomocy których na filiżanki i inne naczynia były nakładane stopniowane farby. Dmuchawy te umożliwiały z łatwością, nakładać różne kolory farb, jedną na drugą. W pakowni naczynia te były zapakowywane w papier i słomę i ładowane w skrzynie do wysyłki. W owym czasie w fabryce pracowało 130 osób. Poszczególne działy były zasilane elektrycznymi dynamami, co w owych czasach bardzo się sprawdziło, a w dziale młyna, gdzie mielono szpat norweski wykorzystywana była siła wody z płynącej obok Pełcznicy za pomocą istniejącego jeszcze koła młyńskiego.

I tak oto przez 60 lat powstawały w Strzegomskiej Fabryce Porcelany: filiżanki, talerze, dzbanki, serwisy do kawy lub herbaty, sosjerki, mleczniki, figurki, pojemniki na przyprawy i inne pięknie zdobione naczynia, które podbiły swoim pięknem nie tylko rynek europejski, ale też rynek amerykański.

Wszystkie sygnatury z dołączonym niewielkim opisem:



Zdjęcia:

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 



Unikalna figurka papugi:

 

 

Zdjęcia przesłała nam pani Otylia Dudek, za co serdecznie dziękujemy.

 

 

Tekst: Krzysztof Kaszub

Serdecznie dziękujemy Panu Krzysztofowi za udostępnienie nam materiałów i zgodę na umieszczenie ich na naszej stronie.